Rozpoczął pracę przy Piłsudskiego 14 pod koniec ubiegłego roku, by należycie wzmocnić zespół do ligi. Zapraszamy do przeczytania wywiadu z Łukaszem Masłowskim – dyrektorem sportowym Olimpii.
Rozpoczął pracę przy Piłsudskiego 14 pod koniec ubiegłego roku, by należycie wzmocnić zespół do ligi. Zapraszamy do przeczytania wywiadu z Łukaszem Masłowskim – dyrektorem sportowym Olimpii.
Marcin Jędrak: Miałeś do wykonania bardzo ciężką pracę – transfery w okienku zimowym. Jak oceniasz cały okres przygotowawczy?
Łukasz Masłowski: – Decydując się na pracę w Olimpii Grudziądz zdawałem sobie sprawę z tego, w jakiej sytuacji znajduje się klub, więc nie mam zamiaru teraz narzekać. Lubię wyzwania, lubię podejmować nowe cele. Uważam, że podjęcie tej decyzji było dobrym ruchem i kolejnym cennym doświadczeniem. Oczywiście musiałem chwilowo zawiesić swoją prywatną działalność, aby kompletnie się poświęcić pracy dla Olimpii, bo jeśli coś robić to dobrze, albo wcale (Łukasz reprezentuje interesy m.in. Mariusza Stępińskiego, Dawida Kownackiego, czy Łukasza Teodorczyka – przyp. red.). Zdecydowałem się i nie żałuję tej decyzji.
– Jesteśmy po okresie transferowym i przygotowawczym, więc nadszedł czas wstępnej analizy i podsumowań. Przyznam szczerze, że było nam o wiele ciężej o transfery niż np. takiej Wiśle Płock, Arce czy Zawiszy, ze względu na naszą sytuację w tabeli. Nie jesteśmy też krezusami finansowymi, gdzie moglibyśmy sobie pozwolić na wysokie kontrakty. Mimo wszystko uważam, że udało nam się pozyskać bardzo wartościowych piłkarzy. Oczywiście musiały być transfery wychodzące, by kosztem tego mogli przyjść nowi piłkarze. Nie wszystkich o których zabiegaliśmy udało się ściągnąć do klubu. Tak naprawdę jest przed nami 16 zespołów, które również potrzebowały wzmocnień. Nie będę teraz opowiadał historii wszystkich transferów, bo może braknąć papieru (śmiech). Udało się np. z Mariuszem Malcem, którym były zainteresowane kluby Ekstraklasy. Tutaj zadecydował atut regularnego grania. Mariusz zdawał sobie sprawę, że na poziomie Ekstraklasy będzie miał jeszcze bardzo ciężko, a Olimpia będzie dla niego dobrym krokiem do przodu. Matica Žitko obserwowaliśmy na żywo w Słowenii. Myślę, że jego nikt wcześniej nie znał i dlatego jest u nas, a nie w innym zespole. Z Nildo rozmawiałem również bezpośrednio już od października, bo miałem przyjemność, jeszcze jako piłkarz grać przeciwko niemu i poznać go osobiście. Damiana Ciechanowskiego z Zawiszy nie trzeba przedstawiać – reprezentant Polski mówi samo za siebie. Każdy nasz ruch był cztery razy przemyślany. Staraliśmy się z trenerem Paszulewiczem skalę błędu zminimalizować. W każdego z tych chłopaków którzy przyszli, a jest ich sporo, bardzo mocno wierzę. Wiem, że każdy z nich wniesie coś pozytywnego do zespołu i przełoży to na mecze ligowe. Zdaję sobie sprawę, że liga wszystko zweryfikuje i na rzetelną ocenę będziemy mogli sobie pozwolić dopiero na zakończenie sezonu. Ale już dziś możemy powiedzieć, że udało nam się wyrównać proporcje wiekowe w zespole. Był to jeden ze wspólnie postawionych sobie celów.
Czy możesz zdradzić jakieś tajemnice, kogo nie udało nam się ściągnąć do Olimpii Grudziądz?
– Tak, oczywiście to nie jest tajemnicą. Rozmawialiśmy, a nawet byliśmy bardzo blisko pozyskania Mateusza Szwocha. Bardzo długo i bardzo mocno zabiegałem o niego, ale w ostatniej chwili wkroczyła też Arka. Nie ma co ukrywać, Mateusz poszedł do Gdyni, bo poprzednio był z nią związany. Znał klub, środowisko i kibiców. Wybrał klub z drugiego miejsca, walczący o awans do Ekstraklasy. Gdyby nie Arka, to pewnie Mateusz byłby w Grudziądzu. Pozostało nam uszanować jego decyzje i szukać innego rozwiązania. Kolejnym piłkarzem o którego zabiegaliśmy był Karol Angielski. Zawisza nam go podebrał w bardzo niekulturalny sposób. Wszystko mieliśmy ustalone, miał zagrać jeden sparing i po nim podpisać kontrakt. W trakcie sparingu w Bydgoszczy Zawisza wysłał ofertę do Piasta i przebił naszą. My niestety wiedzieliśmy na co możemy sobie pozwolić, a na co nie. Pewnych rzeczy nie da się przeskoczyć – budżet nie jest z gumy. Rozmawialiśmy również z Drozdowiczem z Termaliki. Wybrał Wisłę Płock z podobnych względów jak Szwoch Arkę. Było jeszcze kilka nazwisk, ale teraz nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem, bo udało nam się pozyskać innych wartościowych zawodników. Nie da się wszystkiego zrobić w dwa miesiące. Przede mną jeszcze dużo pracy. Musicie wiedzieć, że całkiem inaczej buduje się zespół latem, gdzie liga startuje, a inaczej zimą i to jeszcze w naszej sytuacji. Wszystko robiliśmy w granicach naszych możliwości pod każdym względem.
Wspominałeś o odmłodzeniu zespołu między rundami. Patrząc na statystyki to średnia wieku odchodzących to prawie 27 lat, a przychodzących 22 lata. Wiele osób narzekało na to w rundzie jesiennej. Jak Ty oceniasz cały proces obniżenia wieku w drużynie?
– Zgodzę się z tym, że proporcja wieku nie była zachowana między młodymi, a starszymi zawodnikami. Tu przeważała rutyna i doświadczenie, a brakowało młodzieńczej „fantazji” i przebojowości w grze. Proszę pamiętać i wierzyć, a mówię to z autopsji, że młodzi piłkarze muszą mieć od kogo się uczyć. Za tym młodymi musi jednak przemawiać jakość sportowa, a nie tylko jego wiek. I liga to nie plac zabaw. Szatnia potrzebuje liderów. Postawiliśmy na liderów, którzy mimo swojego wieku ciągle dają bardzo dużo tej drużynie. Przykładami mają być Kaczmarek, Fabiniak, Kłus, Bučko czy Smoliński. Oparliśmy zespół na solidnym kręgosłupie. Dziś jedna grupa musi pomóc drugiej. Wtedy ma to sens.
Jak oceniasz okres przygotowawczy z perspektywy dyrektora sportowego?
– Podjęliśmy bardzo racjonalne decyzje pod kątem przygotowania zespołu. Razem z trenerem Paszulewiczem usiedliśmy przed okresem przygotowawczym i zastanowiliśmy się, co będzie nam najbardziej potrzebne. Wiedzieliśmy, że nie stać nas na wyjazd na obóz zagraniczny. Doszliśmy jednak do wniosku, że możemy zrobić dwa krótsze obozy w Polsce. Zespół zyskał dwie okazje na spędzenie czasu ze sobą. Wiadomo, że była duża liczba zawodników, którzy odeszli i przyszli. Potrzebna była ta aklimatyzacja do stworzenia dobrej atmosfery. Uważaliśmy również, że zbyt długie obozy mogą przynieść odwrotny skutek. Dwa obozy dały dobry rezultat w formie przygotowania i atmosfery. Drugą, niezmiernie ważną decyzją, jest rozpoczęcie współpracy z profesorem Jastrzębskim. Bezcenne jest jego doświadczenie, każdy mikro cykl od początku stycznia jest konsultowany i kontrolowany przez profesora i Jacka Paszulewicza. Zdajemy sobie sprawę, jak ważne jest przygotowanie fizyczne, szczególnie na początku rundy. Korzystamy z doświadczenia osoby, która zajmuje się sportem od 25 lat. Profesor Jastrzębski pracował przy reprezentacji olimpijskiej, pierwszej reprezentacji z Pawłem Janasem, Amice Wronki. Również z Wisłą Kraków, z którą zdobył mistrzostwo Polski. Do dziś z jego pomocy korzysta trener Probierz. Osobiście sam miałem okazję pracować z nim jako piłkarz Widzewa i jestem bardzo zadowolony, że prezes Bojarowski zgodził się na współpracę z profesorem.
Poza zmianami zawodników mieliśmy zmianę w kadrze trenerskiej. Czy decyzja była podjęta przez trenera, czy zaważyły inne czynniki?
– Ja przyszedłem do klubu w trakcie decyzji o zmianie trenera Skowronka. Kiedy zdecydowałem się na tę pracę byliśmy w jeszcze trudniejszej sytuacji. Cztery punkty zdobyte w dwóch ostatnich meczach miały dla nas wielkie znaczenie. Uważałem, że na dwa ostatnie mecze rundy jesiennej zespół potrzebował pozytywnego impulsu. Razem z Radą Nadzorczą doszliśmy do wniosku, że najlepszą osobą na stanowisko trenera będzie człowiek, który jest w klubie i który ten zespół dobrze zna. Pod koniec zeszłego sezonu Jacek Paszulewicz dał taki impuls zespołowi. Nie było sensu zatrudniania kogoś z zewnątrz, kto nie da nam gwarancji zdobycia punktów w dwóch ostatnich spotkaniach. Jacek był odpowiednią osobą i zasłużył na szansę prowadzenia dalej tego zespołu. Jeżeli chodzi o dobór sztabu szkoleniowego, to moim zadaniem jest stworzyć trenerowi jak najlepsze warunki do pracy. Podjęliśmy decyzję o nowym trenerze bramkarzy, bo również nasi golkiperzy potrzebowali nowego impulsu. Znaliśmy Andrzeja Bledzewskiego z boiska i wiedzieliśmy, że swój profesjonalizm jako zawodnik przeniesie na warsztat trenerski, co dziś się potwierdza. Jacek Linowski w roli asystenta również daje gwarancję profesjonalizmu i zaangażowania, a treningami uzupełniającymi dla kadry pierwszego zespołu i dla najzdolniejszej młodzieży zajmuje się Hubert Kościukiewicz. Ostateczne zdanie miał pierwszy trener i decyzję z kim i w jakiej formie chce pracować .
Siła napadu w rundzie wiosennej była poniżej oczekiwań. Po rundzie doszedł do nas Nildo, Bartlewski, wrócił Babul i częściej gra Trzepacz. Jak widzisz siłę ataku w rundzie wiosennej?
– Dwie bramki w dziewiętnastu meczach strzelone przez trzech napastników to rzeczywiście nie najlepszy wynik. Musieliśmy wykonać ruchy i poszukać rozwiązania. Wiadomo, że najtrudniej jest znaleźć dobrego, bramkostrzelnego napastnika, bo cała Europa takiego szuka. Wiem jak duże jest zapotrzebowanie na dobrych napastników. My jesteśmy w dole tabeli, ale kilkanaście zespołów nad nami również szukało. Rozpocząłem rozmowy z Nildo w zeszłym roku (w październiku – przyp. red.) i namawiałem go na grę w Grudziądzu. Miał on braki jeżeli chodzi o przygotowanie fizyczne, ale zdawaliśmy sobie sprawę, że okres przygotowawczy jest długi i jesteśmy w stanie doprowadzić go fizycznie na rundę wiosenną. Jeżeli chodzi o jego zdolności stricte piłkarskie, to nie miałem żadnych wątpliwości. Jest to niezmiernie dobry piłkarz i uważam, że będzie on jednym z najlepszych napastników w tej lidze, a jego forma ciągle rośnie, tak samo jak forma całego zespołu. Po sparingach widzimy, że potrafi się odnaleźć i strzelać bramki, a teraz musi to przełożyć na ligę. Mamy również naszą młodzież: Rafała Babula i Oskara Trzepacza, którzy dają nam mocne sygnały, że potrafią strzelać. Mają bardzo duży potencjał, ale swoją ciężką pracą muszą przekonać trenera, że warto dać im szansę. Każdy piłkarz kiedyś ją dostaje, być może to będzie również ich czas. Ściągając Sebastiana Bartlewskiego i Piotrka Darmochwała, którego osobiście bardzo mocno cenię, liczymy na to, że nasza siła ofensywna wzrośnie i tych sytuacji bramkowych będziemy mieli zdecydowanie więcej.
Czy możemy oczekiwać jeszcze wzmocnień?
– Oczywiście zdaję sobie sprawę, że przydałby się jeszcze jeden napastnik. Cały czas rozmawiam z różnymi piłkarzami. Jest już po oknie i musiałby to być piłkarz bez kontraktu. Nie zamykamy się, ale musi to być jakość. Nie szukamy uzupełnień, tylko wzmocnień. Jeżeli będzie to ktoś bardzo ciekawy, to jesteśmy otwarci, ale tak jak wcześniej wspomniałem – z napastnikami jest najtrudniej. Mamy bardzo mocny zespół, bardzo fajną grupę ludzi, z którą bardzo ciężko przepracowaliśmy okres przygotowawczy. Chcemy udowodnić wszystkim tym, którzy nas już przekreślili, że w sporcie wszystko jest możliwe. Zrobimy wszystko, żeby Olimpia w sezonie 2016/17 grała w I lidze i na tę chwilę nie zakładamy innych planów. A wracając do wzmocnień, to najważniejszym i największym wzmocnieniem mogą okazać się nasi kibice oraz ich wsparcie i wiara w drużynę . Na 100% piłkarze tego potrzebują.
Dziękuję za wywiad i życzę powodzenia!
– Życzę wszystkim pozytywnych sportowych emocji, oczywiście z happy endem!
źródło: OlimpiaGrudziadz.com